Trzy sekundy na decyzję i jedziemy.
Co
z tego, że poniedziałek? Co z tego, że na koncie ledwo czterdzieści złotych, a
do dziesiątego daleko? Kierunek Kraków. Z Katowic to zaledwie godzina drogi, z
naszym kierowcą (nieźle Kaśka!) jeszcze mniej.
![Więcej...](file:///C:/Users/Adrian/AppData/Local/Temp/msohtml1/01/clip_image001.gif)
Plan
dnia:
1.
Nagranie wywiadu z wokalistą Clumsy Warlocks na Jagiellonie
2.
Carpe diem (dzisiejsza terminologia: YOLO)
Z wywiadem
uwinęliśmy się bardzo szybko, więc cała nasza energia skumulowała się przy
punkcie drugim. No i się zaczęło. Początek trochę oklepany, ale żołądki i
siarczysty krakowski mróz zmusiły nas do podjęcia szybkich decyzji. Poszliśmy
na łatwiznę, bo chcieliśmy zjeść coś tanio i szybko. Z tym szybko nie do końca
nam wyszło, ale pięćdziesięcioprocentowa zniżka na pizzę uratowała nasze
portfele.
Może
coś pozwiedzamy? A może nie. Po pierwsze wałkowaliśmy to w podstawówce,
gimnazjum i liceum (chwała Bogu, że na studiach nie jeździmy na wycieczki), a
po drugie pięć złotych za wstęp do kościoła Mariackiego to chyba jakaś pomyłka!
Pięć złotych? Nie dziękuję. Trafiliśmy do Zakątka. Kameralna kawiarnia w jednej z krakowskich
bram, którą trudno znaleźć, jeżeli nie ma się przewodnika. Wybór padł na Kawę
bogów i jak się okazało, był to początek dobrych
decyzji podejmowanych tego dnia. Cliff Arnall wprowadził do kultury pojęcie
Blue Monday, przypadające na poniedziałek ostatniego pełnego tygodnia stycznia.
Cliff może i miał rację z tym najbardziej depresyjnym dniem w roku, ale nie
przewidział jednak, że następny poniedziałek może być aż tak dobry. Był.
Słyszycie
student, myślicie piwo. Nie oszukujmy się, te dwa byty nie mogą istnieć
oddzielnie. Jeżeli będziecie w Krakowie, zaufajcie Świętemu Tomaszowi i
zapukajcie do knajpki House of Beer. Piwa mają pod dostatkiem. Zapamiętajcie to
logo.
Kupili mnie. Wszystko przez to, że w Katowicach
brakuje takich klimatycznych miejscówek. Ino Mariacka i Mariacka. A tam
szczerze mówiąc, niewiele się dzieje. Twarze ciągle te same, a jedyny koloryt
wprowadzają panie z różowymi parasolkami reklamujące klub go-go. W HoB byłem
pierwszy raz, ale obiecałem sobie, że jeszcze tej zimy tam wrócę. Taką knajpę
powinienem mieć pod swoim mieszkaniem. Kilka argumentów za:
1)
Niezliczona ilość piw
I
tu rodzi się problem. Podchodzisz do baru i nagle nie wiesz co zamówić.
Patrzysz na półkę z alkoholem i chcesz spróbować wszystkiego. Ciemne czy jasne?
Pszeniczne, a może żytnie? Chyba jednak smakowe. Koniec końców wylądowałem z
Porterem Warmińskim w dłoni. Jakiś czas temu najlepszy porter na świecie.
Kto nie miał okazji, musi nadrobić zaległości
2)
Barman, który wie wszystko na temat piwa
Z
miejsca mógłby zatrudnić się na uniwersytecie i wykładać browarnictwo. Gość z
pasją i drygiem do tego zacnego alkoholu. Doradzał nam tego wieczoru nie raz.
Opowiadał, zachwalał i pokazywał dziesiątki piw. Po pierwszej kolejce odchodząc
do stolika powiedziałem do mojego kumpla: Gość jest mistrzem! Używał słów,
których nie znam, ale o piwie mówił pięknie!
3)
Banknotowy zwyczaj
Nad
barem możecie znaleźć kilkadziesiąt banknotów z różnych części świata, o
różnych nominałach. Ludzie przychodzą, podpisują się na dolarach i przypinają
je na ścianę. Tradycja, która trwa już trzy lata robi furorę. To co widoczne
nad barem jest tylko częścią kolekcji, którą można znaleźć w piwnicach lokalu.
Nasz rumuński banknot prezentuje się całkiem nieźle.
4) Klimat
Z
knajpą jest w tym przypadku jak z radiem. Te najmniejsze i najstarsze
przyciągają mnie najbardziej.
Macie
takie specjalne miejsca w swoich miastach? A może w Katowicach też się coś
znajdzie? Byłbym bardzo zadowolony!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz