wtorek, 11 lutego 2014

Krakowski freak


Trzy sekundy na decyzję i jedziemy.Co z tego, że poniedziałek? Co z tego, że na koncie ledwo czterdzieści złotych, a do dziesiątego daleko? Kierunek Kraków. Z Katowic to zaledwie godzina drogi, z naszym kierowcą (nieźle Kaśka!) jeszcze mniej.

Plan dnia:
1. Nagranie wywiadu z wokalistą Clumsy Warlocks na Jagiellonie
2. Carpe diem (dzisiejsza terminologia: YOLO)
Z wywiadem uwinęliśmy się bardzo szybko, więc cała nasza energia skumulowała się przy punkcie drugim. No i się zaczęło. Początek trochę oklepany, ale żołądki i siarczysty krakowski mróz zmusiły nas do podjęcia szybkich decyzji. Poszliśmy na łatwiznę, bo chcieliśmy zjeść coś tanio i szybko. Z tym szybko nie do końca nam wyszło, ale pięćdziesięcioprocentowa zniżka na pizzę uratowała nasze portfele.
Może coś pozwiedzamy? A może nie. Po pierwsze wałkowaliśmy to w podstawówce, gimnazjum i liceum (chwała Bogu, że na studiach nie jeździmy na wycieczki), a po drugie pięć złotych za wstęp do kościoła Mariackiego to chyba jakaś pomyłka! Pięć złotych? Nie dziękuję. Trafiliśmy do Zakątka. Kameralna kawiarnia w jednej z krakowskich bram, którą trudno znaleźć, jeżeli nie ma się przewodnika. Wybór padł na Kawę bogów i  jak się okazało, był to początek dobrych decyzji podejmowanych tego dnia. Cliff Arnall wprowadził do kultury pojęcie Blue Monday, przypadające na poniedziałek ostatniego pełnego tygodnia stycznia. Cliff może i miał rację z tym najbardziej depresyjnym dniem w roku, ale nie przewidział jednak, że następny poniedziałek może być aż tak dobry. Był.
Słyszycie student, myślicie piwo. Nie oszukujmy się, te dwa byty nie mogą istnieć oddzielnie. Jeżeli będziecie w Krakowie, zaufajcie Świętemu Tomaszowi i zapukajcie do knajpki House of Beer. Piwa mają pod dostatkiem. Zapamiętajcie to logo.
Kupili mnie. Wszystko przez to, że w Katowicach brakuje takich klimatycznych miejscówek. Ino Mariacka i Mariacka. A tam szczerze mówiąc, niewiele się dzieje. Twarze ciągle te same, a jedyny koloryt wprowadzają panie z różowymi parasolkami reklamujące klub go-go. W HoB byłem pierwszy raz, ale obiecałem sobie, że jeszcze tej zimy tam wrócę. Taką knajpę powinienem mieć pod swoim mieszkaniem. Kilka argumentów za:
1) Niezliczona ilość piw
I tu rodzi się problem. Podchodzisz do baru i nagle nie wiesz co zamówić. Patrzysz na półkę z alkoholem i chcesz spróbować wszystkiego. Ciemne czy jasne? Pszeniczne, a może żytnie? Chyba jednak smakowe. Koniec końców wylądowałem z  Porterem Warmińskim w dłoni. Jakiś czas temu najlepszy porter na świecie. Kto nie miał okazji, musi nadrobić zaległości
2) Barman, który wie wszystko na temat piwa
Z miejsca mógłby zatrudnić się na uniwersytecie i wykładać browarnictwo. Gość z pasją i drygiem do tego zacnego alkoholu. Doradzał nam tego wieczoru nie raz. Opowiadał, zachwalał i pokazywał dziesiątki piw. Po pierwszej kolejce odchodząc do stolika powiedziałem do mojego kumpla: Gość jest mistrzem! Używał słów, których nie znam, ale o piwie mówił pięknie!
3) Banknotowy zwyczaj
Nad barem możecie znaleźć kilkadziesiąt banknotów z różnych części świata, o różnych nominałach. Ludzie przychodzą, podpisują się na dolarach i przypinają je na ścianę. Tradycja, która trwa już trzy lata robi furorę. To co widoczne nad barem jest tylko częścią kolekcji, którą można znaleźć w piwnicach lokalu. Nasz rumuński banknot prezentuje się całkiem nieźle.

4) Klimat
Z knajpą jest w tym przypadku jak z radiem. Te najmniejsze i najstarsze przyciągają mnie najbardziej.

Macie takie specjalne miejsca w swoich miastach? A może w Katowicach też się coś znajdzie? Byłbym bardzo zadowolony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz