wtorek, 11 lutego 2014

Nie lubię



Nie lubię Newsweeka. Bo poziom spada na łeb, na szyję. Gazeta w rękach Lisa miała błyszczeć i chyba coś nie wyszło. Ludzie nie czytają gazet i dlatego w tygodniku coraz więcej reklam różnej maści. Hajs się musi przecież zgadzać. Tu Lidl, tam Biedronka, o i jeszcze Fakt. Chociaż w tym wypadku zdziwienie nie jest najlepszą reakcją. Obie gazety wydawane przez Ringier Axel Springer Polska, więc współpraca wskazana, a nawet nakazana – z góry. Śmieszne. Fakt wysyła hieny na porodówkę, by robiły zdjęcia żonie Stuhra, a później sam Maciek, udziela trzystronicowego wywiadu gazecie Tomka Lisa mówiąc, że media go linczują. Jeszcze ta okładka. Tabloidowy tytuł: „Mam tego dość” i Maciek, który pstryka fotkę. Bynajmniej nie wygląda jakby czegokolwiek miał dość. Maciejowi współczuję, ale przyznać trzeba, że popełnił błąd. Odezwał się i zaczął pisać na Facebooku bardzo osobiste posty. Tak nie wygrasz z brukowcami, nie wygrasz. Może to przez kryzys, trendy albo niewymagającego czytelnika. Ale oprócz Listów Niewysłanych – Krzysztofa i Grzegorza oraz kilku powtarzających się autorów, Newsweek marnieje. Wolę Politykę, dużo bardziej wolę Politykę.

Nie lubię polskich komedii. Tych z dzisiaj, bo wczoraj kręcili całkiem nieźle. Był Killer, Dzień Świra, a jeszcze wcześniej Seksmisja. Było śmiesznie. Teraz jest żenująco. Trzeba się z tym liczyć, gdy parodiuje się komedię. Dlaczego polskie, śmieszne filmy nie śmieszą? Bo są robione byle jak. Byle jaki scenariusz. Byle jakie dialogi i aktorzy grający byle jak. Bylejakość i wszystkojedność trzeba zwyciężać, a przynajmniej chcieć to robić. U nas wciąż myślą, że na bylejakości można zrobić pieniądze. I stąd Kac Wawa, Ryś czy Weekend – Cezarego Pazury. Chłop zapewniał, że wie jak wygląda kiepska komedia i jego będzie inna. Była. Jeszcze gorsza. Odgrzewane kotlety, skądinąd bardzo smaczne w przeszłości, nie są już „palce lizać”. Ryś Misiowi nie podskoczył, a The Hangover i Kac Wawa? Nie, tego nie można porównywać.
Nie lubię robić tego, co wypada. Nie jestem aktorem i nie płacą mi za udawanie. Jeżeli coś mówię, to tak myślę. Śmieje się wtedy, kiedy coś mnie bawi. Nie lubię kogoś, to on doskonale o tym wie. Zresztą nie stawia się śmieci z przyjaciółmi na równi. Robienie tego, co wypada, to nierobienie niczego, co sprawia nam przyjemność. Spuść wzrok, zamknij usta, bo nie wypada mieć własnego zdania. Nie wypada się wychylić, bo możesz naciąć się na krytykę. Lepiej skorzystać z azylu bierności. A może warto powiedzieć coś w poprzek? Wbić kij tam, gdzie jeszcze nikt go nie wbił, bo przecież przez tyle lat zwyczajnie nie wypadało.

Nie lubię nowego Jakóbiaka. Jakiś mdły się zrobił. Może przez to, że pierwszy sezon był taki dobry. Kawalerka ta sama, prowadzący ten sam, goście wciąż wyjątkowi, a jednak coś tu nie gra. Pytania z wywiadu na wywiad są łudząco do siebie podobne i mimo że forma programu wciąż się sprawdza, Łukasz stracił powiew świeżości. Brakuje mi tego, co w wywiadzie najważniejsze, czyli indywidualnego podejścia do każdego bohatera. Ciekawego Jakóbiaka więcej na pudelku i kozaczku, niż w domowej produkcji. Nową inicjatywą jest akcja 20. wykładów Łukasza w całej Polsce. Brzmi ciekawie, szkoda, że cena jednego spotkania wgniotła mnie w fotel. No nie stać mnie. Trzymam kciuki za zwyżkę formy, bo naprawdę było fajnie.
Nie lubię malkontentów, którzy narzekają na każdym kroku. To w lato za gorąco, to zimą za zimno. W deszczu za mokro, a zupa zawsze za słona. Maruda, zrzęda, tetryk. I jeżeli chcesz mnie oskarżyć o to, że od ładnych kilkudziesięciu linijek również wyrażam swoje niezadowolenie – nie radzę. Nie lubię ludzi, którzy widzą świat w depresyjnych barwach. Czerń, biel i szarość. Nieustannie i każdego dnia od nowa. Nieszczęśliwi. A ich największym nieszczęściem jest twoje szczęście. Życie z takim człowiekiem to nie łatwe zadanie. Niespełniony egoista, nieudacznik – to najlepsza definicja malkontenta.
Nie lubię, bo mogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz