wtorek, 11 lutego 2014

Za co kochamy How I Met Your Mother?



To będą huczne urodziny z wielkim tortem i striptizerką w środku. Ósme i jednocześnie ostatnie birthday party amerykańskiego serialu, stworzonego przez Craiga Thomasa i Cartera Baysa. Start dziewiątego sezonu tradycyjnie pod koniec września, także bądźcie czujni. Jeszcze kilka tygodni temu, sam musiałem nadrabiać odcinkowe straty, za co nie raz zostałem nazwany serialowym ignorantem. 

Rozpoczynanie nowego serialu jest zdecydowanie prostsze, niż kończenie z nim. Bardzo szybko przywiązuje się do serialowych bohaterów i nie ukrywam, że później mi ich brakuje. O powodzeniu danego serialu decyduje przeważnie pierwszy odcinek. To takie być albo nie być dla produkcji. Po debiutanckim epizodzie, nie miałem żadnych wątpliwości, że HIMYM zostanie ze mną na dłużej. To jak moment zakochania w tych starych filmach. Nieznajoma sobie para znajduje swój wzrok pośród tłumu i już wiedzą, że to właśnie to. Zresztą, jak tu nie kochać tej bandy świrów?

Za co kochamy How I Met Your Mother?
Kids, I'm gonna tell you an incredible story: The story of how I met your mother. Pomysł całego serialu jest jedną, wielką znakomitością. Paczka przyjaciół, ich historie, miłość, zazdrość i rozstania – wszystko już kiedyś było, prawda? Ale forma w jakiej dawkowane są kolejne odcinki HIMYM wciąż kusi wyjątkowością. Zaburzona kolejność wydarzeń, retrospekcje i niedopowiedzenia – nigdy nie wiesz, co stanie się za chwilę. Kwestia opowiadanej historii, nieustannie przez osiem lat jest lekko naciągana, ale to możemy im darować. Ted, Robin, Barney, Marshall i Lilly są jak palce jednej dłoni. Uzależnieni od siebie w niezwykły sposób, co w pewnych momentach jest jednak nieco kłopotliwe. Wydawać by się mogło, że opowieść o poznaniu matki swoich dzieci powinna być krótka i ckliwa. Nic bardziej mylnego. Tym bardziej jeśli twoim skrzydłowym jest Barney Stinson.
No właśnie, Neil Patrick Harris. Iskra serialu. Gej, który gra największego podrywacza i bajeranta na świecie. „Czemu jestem tutaj zamiast pukać laski?” – zastanawiałby się pewnie Stinson. Jego teksty przeszły już do codziennego języka widzów na całym świecie. Wszystkie przygody Barneya są legendarne, a każda opowieść kończy się zwrotem „true story”. Barney to król bajerki, hazardzista, ryzykant i wieczny optymista. Poderwać dziewczynę w stroju 80-latka? Nic prostszego.

Szczypta romantyzmu w każdej historii się przyda. Nie chodzi rzecz jasna o mdły lukier, ale o czekoladę z odrobiną chili czyli związek Marshalla i Lilly. Rym przypadkowy. Gdyby już na amen rozeszli się pod koniec pierwszego sezonu, serial upadłby z głośnym hukiem. Marshall, mimo że jest wielki, ogromny, gigantyczny, podbija serca kobiet. Wzrusza je miłością do Lilly. Panna Katarzyna twierdzi nawet, że jest jej księciem z bajki. Cóż – są różne bajki. Buźka dla panny Kasi. Trzeba jednak przyznać, że para się zgrała. Mają swoje dziwactwa, ale przecież za to ich kochamy. Nie chcemy normalnej pary. To byłby nudne.
Przypały Robin. Albo nie, cała Robin. Jej urok wdzięk, nogi i przypały. Do tej pory nie mogę zrozumieć czemu nie jest  z Tedem. Powiedzieli to już w pierwszym odcinku, a mimo wszystko liczyłem i ciągle liczę, że Ted będzie właśnie z nią. Zagubiona dziennikarka, dziewczyna z Kanady... no właśnie z Kanady. Pije szkocką, pali cygara i uwielbia hokej. Figlarnie uśmiecha się do ciebie mając na sobie zwiewną letnią sukienkę. Nie ważne gdzie zagra, nie ważne za ile lat, już zawsze będzie Robin Scherbatsky vel Robin Sparkles.
How I Met kochamy za gwiazdy, które się tam pojawiają. Był Mike Tyson, Jennifer Lopez, Britney Spears i Enrique Iglesias. Była też Nazanin Boniadi, którą kochamy jeszcze bardziej. Irańska uroda i brytyjski akcent tej dziewczyny, za który można się pociąć, robią człowiekowi dobrze. To wzbogaca serial. Bo ile można oglądać Ridża i Bruk, którzy od sześciu tysięcy odcinków rozchodzą się i schodzą? Z HIMYM człowiek nudzi się niezwykle rzadko.
I mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. Jest przecież najbardziej zdesperowany facet świata – Ted, są slap bety i taksówkarz–limuzyniarz Ranjit. Kochamy ich wreszcie za to, że to już ostatni sezon ich przygód. Co prawda mogliby skończyć już dobre trzy sezony temu, bo przecież przeciąganie na siłę serialu nie zwiększa jego oglądalności. Wiem, że moje dzieci obejrzą kiedyś ten serial. Nie żebym je zmuszał. Podsunę dyskretnie i zarekomenduje. Ale wcześniej opowiem im historię, jak poznałem ich matkę. Na pewno.

Zdjęcia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz